środa, 16 grudnia 2015

Kwestia sporna

Cześć i czołem wszystkim tym którzy czasami za bardzo zgubią się w internecie i trafią na tego bloga. Miło mi rogi Gościu. :) 
Wiem dobrze, że coś mojego pojawia się tutaj systematycznie raz na rok. Tym razem mam dla was link do nowego bloga, nad którym naprawdę mam zamiar pilnie pracować. Trochę ja się gubię w życiu i pisanie to coś, do czego zawsze kocham wracać.




Adres: http://kwestia-sporna.blogspot.com/
Tytuł: "Między tobą a mną. Między piekłem a niebem."
  Gatunek: FF potterowski
Czas akcji: 2030 r.
Miejsce akcji: Los Angeles
Główna bohaterka: Lily Luna Potter




Fabuła:
Lily Luna Potter dorosła, po ukończeniu trzyletniego kursu na aurora spakowała się i z dnia na dzień przeprowadziła do nowego miasta. Zostawiła Londyn w tyle, rozpoczynając nowe i samodzielnie życie w Los Angeles. Motywy jakimi się kierowała nadal nie są znane dla jej rodziny i przyjaciół. Owiana tajemnicą akcja aurorów zmieniła wszystko w życiu panny Potter. Co więcej, Ted Remus Lupin nie potrafi zniknąć z jej myśli. Jest to historia o ucieczkach i powrotach, o wzlotach i upadkach. Pełna impulsywnych zachowań, wykrzyczanych zdań i niewerbalnych zaklęć. 

  Informacja od autorki:
Zamysł stworzenia czegoś oryginalnego w świecie Pottera, którzy został już wypluty i pożarty milion razy narodził się spontanicznie. Lily Luna Potter daje mnóstwo możliwości i ja zamierzam parę z nich wykorzystać. Nie pojawi się tutaj powrót Lorda Voldemorta jednak to nie znaczy że świat czarodziejów śpi spokojnie, Opowiadanie z założenia jest trochę mroczne i tajemnicze. Pojawi się wielu bohaterów charakterystycznych dla nowego pokolenia i mam nadzieję Drogi Czytelniku, że polubisz ich tak samo mocno jak ja.


A dla tych wszystkich, którzy chcą poczytać po angielsku:



Do przeczytania za jakiś czas robaczki :) 

niedziela, 5 października 2014

Supernowa

Podziwiam, jeśli ktoś tu kiedyś zagląd, albo wpadnie przez przypadek i zaraz wypadnie oknem. Kto wie? Stworzyłam to miejsce, by publikować, a zamiast tego nadal trzymam pojedyncze teksty na komputerze. Zawsze brak mi zapału i motywacji. Nie potrafię zrozumieć swojego umysłu. Po prostu wiem, że gdy po godzinach pracy zobaczę gotowe strony w wordzie i przeczytam je drugi raz, w całości ciepło mi się robi na serduszku. I nawet dobra ocena z biologi nie umiem tego zastąpić. Brzmi jakbym znalazła coś, co chce robić, a jednak nie. Odsunę was trochę od moich życiowych rozważać. Przedstawiam wam krótką miniaturkę wzorowaną na Siewcy Wiatru pióra Mai Lidii Kossakowskiej.


 

- Michał?
Ten głos nie należy do niego. Słyszy go jakby z oddali, odbijany przez milion ścian. Nie wie już czy jest pełny smutku czy wręcz przeciwnie. Tonie, walczy o każdy oddech jednocześnie wie, że nie potrafi wypłynąć na powierzchnie. Brak tlenu stara się zastąpić czymś innym, próbuje wykorzystać do niego agresję, wściekłość, jednak to niczego nie zmienia. Czuje się pusty i wypruty, jakby już nigdy nie był w stanie odetchnąć. Nie jest pewien, czy to, co czuje pod dłonią to marmur, nie ma cholernego pojęcia gdzie się znajduje. Stara się odrzucić wszystkie myśli, które w jego umyśle przypominają wybuch supernowych.
Łapie się za głowę, nie wie czy krzyczy, czy milczy, jedyne co do niego dociera to odór siarki. Nigdy nie myślał, że coś może pachnieć tak intensywnie, jak zapach, który właśnie przyprawiał go o ciarki.
Coś, jakiś głos, głęboko w jego umyśle podpowiada mu, aby wziął się w garść. Jednak supernowe dokładnie to zagłuszają. Myśli krążą tylko wobec jednego pytania, która zadaje sobie nieustannie odkąd poczuł pod kolanami skałę, a do jego nozdrzy dostał się ten gnijący zapach.
Nie był pewien czy jest ranny, nie czuł niczego oprócz przejmującej pustki. Była jak naczynie wypełnione wodą życia, które ktoś bezceremonialne opróżnił. Prawda była taka, że to on sprowadził na siebie to wszystko. Był swoim własnym katem, który wykonał na sobie zabieg aborcji.
Otworzył oczy, krajobraz dokoła był ledwie widoczny, może zaszedł łzami, a może po prostu stracił wzrok?
Jego serce gna w szalonym zrozpaczonym rytmie. To tak, jakby najsłabszy koń wyścigowy, w którego nikt nigdy nie wierzył postanawia wygrać bieg. Nagina zasady, zaskakuje jeźdźca i wszystkich bukmacherów dokoła. Jedyna latarnia pośród całego morza gaśnie, kradnąc spokój marynarzom i zabierając sens ich wyprawie.
Podnosi głowę do góry, jakby w błagalnym geście liczył na cud. Wiedział, że wykończył ich już limit,  tym, że nadal żyje, choć każde jego komórka liczy na śmierć. Jego usta wypowiadają nieme proszę, nic jednak się nie dzieje.
Poczucie smutku i straty ogarnia go całkowicie. Skacze w czeluść, która pociąga go jeszcze bliżej do siebie, zabierając wszystko co mu zostało. Próbuje pozbyć się wszystkiego, jakby chciał wyprosić życie ze swojego ciała.
- Przestań się mazać!
Ignoruje głos, gdy nagle czuje silne szarpnięcie za ramiona i zostaje poderwany na kolana. Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy na powrót upadł na zimą posadzkę. Otwiera oczy i patrzy prosto w turkusowe oczy Asmodeusza, które przywodzą mu na myśl najwspanialsze jeziora Raju.  Chce na niego wrzeszczeć, krzyczeć jak dziecko, któremu właśnie odberano zabawkę.
- Kurwa mać! Jesteś panem Otchłani, więc teraz pokaż tym wszystkim szumowinom, które zabrałeś z Nieba, kto tu rządzi – warczy Asmodeusz, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co ja najlepszego zrobiłem? – Tylko tyle potrafi powiedzieć, ukrywając twarz w dłoniach.
- Rozpętałeś wojnę domową, która doprowadziła, że zostaliśmy zrzuceni do Piekła, ponieważ przegraliśmy. Przeliterować? P-R-Z-E-G-R-A-L-I-Ś-M-Y!
Podnosi wzrok na swojego przyjaciela. Nie ma pojęcia co nim kierowało, kiedy wszczynał bunt. Nie spodziewał się czegoś takiego. Był jak supernowa, płoną jasnym, olbrzymim płomieniem, który zgasł. Nie odrodzi się z popiołów jak feniks.
Dopiero gdy za drugim razem unosi głowę do góry dostrzega deszcz spadających aniołów. Dostrzega jak niektóre płonął, a inne lecą starają się zapanować nad skrzydłami i próbować okiełznać wiatr. Patrzy na Asmodeusza, widzi rany, jakie odniósł podczas bitwy i Upadku. Liczne rozcięcia na twarzy i poszarpane ubrania, szare upierzenie wygląda jak istny chaos.
Lewą ręką łapie się skały i ostrożnie próbuje podnieść na nogi. Ignoruje pomocną dłoń przyjaciela i z grymasem udaje mu się wyprostować kolana.
 - Jesteśmy…
- W Piekle? – pyta z udawanym zdziwieniem Asmodeusz – Tak, stary, na samym dole pieprzonej Otchłani.
Kręci mu się w głowie, ma ochotę oprzeć się o ścianę i na powrót opaść na ziemię. Opanowuje jednak to uczucie i skupia się na jednej czynności, która niestety pozostaje niezależna od niego. Stara się o każdy oddech. Jest wiecznym topielcem, który mimo braku powietrza, nie umie umrzeć. Śmierć wydaje się dla niego ukojeniem. Błagał o nią.
- Musisz nimi poprowadzi, to znaczy no wiesz, możesz zostać i się mazać, wielu z nas rzuciło by się na twoje miejsce.
- Masz na myśli, że ty rośniesz Asmodeuszu?
Na twarzy jego przyjaciela pojawia się cień uśmiechu. Przystojna, młodzieńcza twarz lekko lśni w blasku palących się jak pochodnie aniołów. Ciemne, krótkie, zmierzwione włosy, błyszczą lekko nadając mu nieokrzesanego wyrazu. W jego spojrzeniu czai się szaleństwo.
- Jesteśmy teraz Upadłymi, nie zapominaj o tym Niosący Światło. Może i jestem twoim przyjacielem, ale sam doprowadziłeś do tego, że czasy się zmieniły. Masz do dyspozycji całe Piekło i postaraj się to wykorzystać, bo inaczej spłoniesz. Pożrą cię żywcem i nie zostanie z ciebie nawet jedna kość. Nadal jesteśmy aniołami, a wolą Pana jest to, że ty tu rządzisz. Nawet jako pieprzone demony, nikt nie waży się podważyć jego decyzji. Ty też tego nie rób Lucyferze.
Kiwa głową i nabiera powietrza w płuca. Czekoladowymi oczami świdruje pomieszczenie. Stoi, a dookoła niego niczym spadające gwiazdy, opadają aniołowie. Niektórzy z nich się podnoszą się z ziemi, zataczając nierówne koła, inne krzyczą enochiańskie przekleństwa, a serca niektórych skończyły swoją melodię na zawsze.
Nieś światło Lucyferze, słyszy gdzieś w głębi swojego umysłu. Będę Ojcze, odpowiada i powoli, dostojnym krokiem przemierza korytarze martwych Upadłych Aniołów.

wtorek, 15 października 2013

Wpaść w pułapkę: 1



imagePo długiej przerwie coś się pojawia. I tym razem kilku częściowy fan fiction a zarazem crossover  Darów i Diabelskich Maszyn. Liczę na coś koło 5 rozdziałów. 
Zapraszam do czytania. :)
        

  


Wpaść w pułapkę: 1


"- Musze cię pilnować – odpowiedziała lekceważąco – Jeszcze uciekniesz.
- Nie uważaj mnie za tak okropnego. – Czarownik podniósł ręce w geście obrony – Nie chce przyczynić się do wyginięcia całej linii Lightwoodów. Clave by mnie zabiło."
     


    Tessa ramię w ramie przemierzała z Jemem Instytut w Nowym Yorku. Nocni Łowcy ciągle szukali Sebastiana – bez skutku. Theresa wiedziała, że może im pomóc, a wręcz powinna jednak na razie szła to po prostu z zamiarem poznania jej rodziny. Mimo wszystko było to dla niej niekomfortowe, jak i dla Jamesa.


 Maryse Lightwood wprowadziła ich do dużego pomieszczenia w którym znajdowały się trzy skórzane kanapy. Tess wiedziała, że gospodarze chcieli sprawić, żeby wizyta przyjęła neutralny odcień.
 Zaaranżowane spotkania nigdy nie wychodziły najlepiej, szczególnie jeśli ich pomysłodawca się nie zjawiał. Magnus Bane był w rozsypce i oświadczył, że nie postawi nogi w Instytucie. Tessa i Jem zdecydowali się jednak pójść sami.
 - Chciałabym wam przedstawić…
- Tessa – wtrąciła się szybko, co mogłoby wydawać się niegrzeczne, jednak niekomfortowo czuła się w tej sytuacji.
- Jem Carstairs – rzucił jej towarzysz.
Wszyscy zgromadzenie spojrzeli po sobie, każdemu na ustach cisnęło się jedno pytanie.
- Wow – powiedziała tylko Izzy i pokiwała głową – Od kiedy Brat Zachariasz zrobił się taki przystojny?
Blondyn wybuchł śmiechem i ciężko było mu się opanować. Od kiedy skończył z narkotykiem, zmienił się. Nie był już chudym chłopcem z porcelany. Oczy ani włosy nie powróciły do swojego pierwotnego koloru, jednak teraz nadawały mu uroku.
- No cóż – odpowiedział i poczochrał sobie czuprynę ręką.
- A to jakieś spotkanie towarzyskie? – zapytał zirytowany Jace – I od kiedy Podziemni, no oprócz brokatowego księcia, mogą zwiedzać Instytut jak muzeum?
Tessa uśmiechnęła się lekko i utkwiła spojrzenie swoich szarych tęczówek na nastolatku.
- Mogę cię zapewnić Jonatanie Herondale, że w mojej krwi jest tyle krwi Rajzjela, ile w twojej.
- Nie masz run… - zaczął, jednak przerwał kiedy usłyszał dźwięk telefonu komórkowego.
Tess nie zostawała daleko w tyle za technologią. Spojrzała ze zdziwieniem na wyświetlacz i odebrała.
- Thereso mam spory problem – zaczął Magnus Bane, a dziewczyna wyczuła ogromne napięcie w jego głosie.
- Może dlatego, że przyciągasz kłopoty?
- Nie, to nie tak… Cecily zostaw mojego kota!
- Cecyli? – zapytała ze zdziwieniem w głosie, Jem spojrzał na nią, jakby zobaczył ducha.
- Właśnie. Zawsze mówiłem, że z Herondalami zawsze jest problem. A szczególnie wtedy, kiedy przybywają z przeszłości.
- Przyjdź tu z nią – rzuciła szybko brunetka do słuchawki, na co usłyszała tylko siarczyste wulgaryzmy, jednak po chwili Bane się uspokoił:
- Daj mi pięć minut.
Rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni.
- Upił się – odpowiedział oschle Jem i usiadł w jednym z  foteli.
- Wiem, że go nie lubisz, ale kto jak kto, po tylu latach życia myślę, że ma głowę do alkoholu – rzekła Tess i spojrzała na niego z wyrzutami.
James pokręcił głową:
- Zauważyłaś może ostatnio, że nasz Wysoki Czarnoksiężnik Brooklynu jest wrakiem?
- Ale raczej nie jest aż tak nieświadomy, żeby wyobrażać sobie Cecyli Herondale!
Zapadła cisza. Carstairs siedział w milczeniu zawzięcie przyglądając się swoim butom. Magnus go odpychał… szczególnie teraz. Obydwoje nie wiedzieli, co wprawiło Bane a tak podły nastrój, ale jego dom wyglądał jakby przeszedł po nim huragan.

 Kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły spojrzenia wszystkich zwróciły się w stronę dwójki przybyszów. Magnus wyglądał wyjątkowo normalnie w ciemnych jeansach, pstrokatej marynarce i pomarańczowym szalu.
            Cecily była w pełnym stroju Nocnej Łowczyni. Wysokie, ciężkie buty, do których były przymocowane noże, spodnie z ciemnego materiały, biała koszula, a na to ciemna kamizelka. Jej błękitne oczy połyskiwały w podekscytowaniu.
- Tessa! Jem! – krzyknęła i podbiegła ich przytulić.
- Co się stało Magnusie? Dlaczego ona tu jest? – zapytała ostro Theresa  i spojrzała na czarownika który niemrawo wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Jak możesz tego nie wiedzieć? Może codziennie miewasz gości w przeszłości? – Ostatnie słowo Jem wymówił z naciskiem.
- Nie ważne jak – rzuciła Cecily i odwróciła się w stronę Bane – Ważne, że za miesiąc jest mój ślub, a no cóż, ślub nie może odbyć się bez panny młodej.
- Magnusie – zaczęła cicho Tessa i pokręciła głową.
- Jak tam James? – zapytała Herondale i spojrzała na niego z uśmiechem – Ostatnim razem, jak cię widziałam byłeś trochę markotny.
- Cisi Bracia z reguły za dużo nie mówią Cecy – wydukał powoli Carstairs. Już zdążył zapomnieć humor Herondalów.
- Magnusie, wiesz co się stanie jeśli ona nie wrócił? – zapytała Tess i posłała spojrzenie czarownikowi – Z nich wszystkich – rzekła i pokazała głową w stronę młodych Nocnych Łowców – Zostanie tylko Jace i Clary.
 Nie potrafiła odczytać co malowało się na twarzy Bane.  Jego kocie oczy lustrowały Cecily, która zaś przyglądała się badawczo Alecowi.
- Jak to? – zapytała Izzy, a w jej glosie dało się wyczuć nutkę strachu.
- No bo widzicie – powiedział Magnus, który w tym momencie skrzyżował ramiona i oparł się o ścianę – Cecily za miesiąc bierze ślub z Gabrielem Lightwarm’em więc możecie spokojnie mówić do niej „prapraprababciu”.
- Wiedziałam, że takie piękne geny muszą się zachować – odparła Cecy i uśmiechnęła się do Aleca.  
Cecily zdawała się wnikać we wszystko. Nie krzyczała, nie była skołowana, lecz opanowana. Jakby na codzień zdarzało jej się podróżować w czasie.
- Dziwne uczucie kiedy wiesz co będzie dalej – zauważyła i przenosiła wzrok na pozostałych.
- Jak trafiłaś do Magnusa? – zapytał Jem i spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Jeśli na domofonie jest napisane Wysoki Czarnoksiężnik Brooklynu, to doprawdy znam tylko jednego tak napuszonego maga – odparła i machnęła ręką, na co Bane posłał jej mrożące spojrzenie, jednak nie odezwał się.
- No cóż – zauważył James – Mieliśmy wam opowiedzieć historię waszych dziadków, Cecy jest niestety pewnym utrudnieniem.
- Zajmę się tym, ale potrzebuję czasu – odezwał się Magnus chłodnym głosem.
- Oh, chętnie poznam Nowy Jork – zauważyła Cecily – No bo trochę czasu ze sobą spędzimy.
- Zostaniesz w Instytucie. – Bane nie dał po sobie poznać jak bardzo ruszyło go, to co powiedziała.
- Żebyś mógł uciec, albo zniknąć gdzieś, a potem znienacka wrócić z rozwiązaniem? Nie ma tak. Chce wiedzieć co się dzieje – odparła z uporem w głosie.
- Wiem czy grożą podrożę w czasie, żyje już tyle lat, że… - Urwał czarownik kiedy Herondale niespodziewanie weszła mu w słowo.
- Czy Camille Belcourt jest w Nowym Jorku?
Przez chwilę Tessa zdołała ujrzeć strach w oczach czarownika. Co z tym wszystkim  miała wspólnego piękna wampirzyca?
- Po co ci ona? – zapytał Magnus beznamiętnie.
- Ta blond małpa uciekła z Londynu, a no cóż, nie lubię mieć niewyjaśnionych spraw – odpowiedziała szatynka i wzruszyła ramionami.
- Co zrobiła? – zapytała Tessa próbują sobie przypomnieć co działo się przed ślubem Cecy, a jednak – Chodzi o to, kiedy dwa miesiące przed ceremonią pokłóciliście się z Gabrielem? Wtedy kiedy zniknęliście na tydzień?
            - Tak – rzuciła i opadła na kanapę obok Clary. W jej ślady poszła Tessa i Jem. Magnus jednak nie zmienił swojej pozycji, nadal nonszalancko pilnował by ściana nie opadła.- Camille nie bez powodu nie lubi Lightwoodów i Herondale. Oczywiście, to nie tylko moja wina, ale i naszego kochanego maga.
- Co niby jest moją winą? – zapytał i uniósł brwi do góry.
- Nie można zapomnieć, że to kobieta i no cóż, nie oszukujmy się, zawsze miałeś słabość Willa, a ona była zazdrosna.
- Jaki to ma związek z Lightwoodami? – zapytał Jem.
- No, powiedzmy sobie, że zachowałam się jak idiotka i niestety wplątana była w to Camille. Wiecie jak to jest kiedy idzie się do baru i wypije za dużo. I w dodatku kiedy jest to rodzinne.
- Zwiała przed tobą z Londynu? – zapytał czarownik i posłał jej pełne wątpliwości spojrzenie.
- Oczywiście – oburzyła się szatyna – W dodatku wyklęła mnie i przysięgła zemstę na mojej przyszłej rodzinie. Więc – powiedziała i zwróciła się do młodszych Nocnych Łowców – Jeśli kiedyś na waszej drodze stanie ta owa wampirzyca możecie ją ode mnie pozdrowić i kazać iść do diabła i nie radzę wpaść w jej sidła. Kobita potrafi namieszać jak nikt inny.
- Nie możesz się narażać – zauważył Jem i ze spokojem spojrzał na Cecy – Jeśli zginiesz to nie da się nawet przewidzieć co się stanie. Poradzimy sobie z Camille.
- Ale… - zaczęła Cecile, jednak Magnus przerwał jej zdecydowanym głosem:
- Nie. Mam cię odstawić żywą więc to zrobię, ale ty nie będziesz się narażać. Wiem, że wy Herondale to lubicie. Jednak teraz nie tylko chodzi o ciebie Cecily, ale o całą linię. O wszystkich Lightwoodów.
Szatynka spojrzała po kolei na wszystkich po czym zapytała:
- Dobra. Przedstawcie się, kto taki zabiera mi zabawę.
- Clary – rzuciła rudowłosa – Clary Firechild.
- Widać, masz włosy Henry’ ego. – Głos Jema był łagodny, stanowił ukojenie dla wszystkich w sali. Sprawiał wrażenie osoby, której można zaufać, przy której można czuć się naturalnie i bezpiecznie.
- Jace Herondale.
- O – urwała Cecy – Jesteś podobny do mojego ojca, ale masz oczy Tessy.
- Twój ojciec musiał być wyjątkowy przystojny – odparł beznamiętnie blondyn.
- I nawet był tak samo skromny jak ty – stwierdziła Cecily.
- Oraz wyjątkowo uparty i zdeterminowany. – Magnus z uśmiechem na ustach wspominał swoje pierwsze spotkanie z Edmundem.
- Znałeś go? – zapytała ze zdziwieniem panna Herondale.
- Tak droga Cecily. To mi zwierzał się, kiedy nie wiedział co robić. Był w rozsypce, jednak zdecydował. Między wojną, a miłością. Wybrał miłość. Myślę, że nawet ból podczas usuwania run z ciała nie był w stanie żeby choć przez chwile żałował. Macie to po nim. Wy wszyscy. Ta urocza cecha walki o ludzi których się kocha przypadła każdemu z was bez wyjątku. Tak, Edmund Herondale postąpił należycie.
Magnus przez chwile zawiesił spojrzenie na Alecku, jednak szybko odwrócił wzrok skupiając się na wyjątkowo nudnym obrazie.
 Cecily przez chwile milczała potem jednak gestem reki nakazała kontynuować.
- Simon – przedstawił się chłopak o gęstych brązowych włosach.
- Jesteś wampirem – zauważyła i uśmiechnęła się lekko. – Dalej
- Izzy. Izabelle Sophie Lightwood – powiedziała z dumą ciemnowłosa.
- Sophie doczekała się imienniczki – zaważyła Cecy, a kąciki jej ust powędrowały do góry.
- Alexander Gideon Lightwood.
- Uwielbiam to imię! – zachwyciła się szatynka, a w jej oczach czaiły się radosne iskierki.
- Ja będę wychodził – powiedział i oderwał się od ściany – Lecę na ratunek kolejnemu Herodnalowi w historii.
Cecily natychmiast wstała z fotela i podeszła do czarownika.
- Kolejnemu? – zapytała i odgarnęła delikatnie opadające na czoło włosy. Ona. Will. Alec.
- Pomagałem twojemu ojcu, pomagałem Willowi i jego synowi; Jamesowi, Jace’ owi,  a teraz tobie. Kiedy w rodzinie Herondalów dzieje się krzywda to zawsze jest dobra ciocia Magnus Bane. – odparł lekko i spojrzał na Cecy – A ty dokąd?
- Musze cię pilnować – odpowiedziała lekceważąc – Jeszcze uciekniesz.
- Nie uważaj mnie za tak okropnego. – Czarownik podniósł ręce w geście obrony – Nie chce przyczynić się do wyginięcia całej linii Lightwoodów. Clave by mnie zabiło.
- No widzisz. Nie ma problemu – zauważyła Cecily – Przecież wiem, że lubisz jak niebieskoocy, ciemnowłosi Nocni Łowcy kręcą ci się po domu. Obiecuję, nie tknę już Chrucha, ale futrzak się zestrzał i potrzebuję ruchu.
To był cios, o którego istnieniu Cecy nie wiedziało. No bo skąd miałaby wiedzieć, że jej prapraprawnku dzielił kiedyś łóżko z Magnusem Banem?
- Chyba, że masz gości. Ty lubisz mieć dziwacznych gości, ale zamknę się w pokoju i już mnie nie ma. Serio – zauważyłam i kiwnęła głową w jego stronę – Nie obchodzi mnie cos się dzieje w twojej sypialni. Chcę po prostu wrócić do domu.
Alec spojrzał na Magnusa takim wzrokiem, którego czarownik się obawiał, który raz za razem sprawiał mu ból.
- Nie – odparł oschle – Nie miewam ostatnio zbyt wielu gości.
- Idealnie. – Uśmiechnęła się Cecy – No miło było was poznać. Mam wrażenie, że jeszcze się spotkamy.
Bane bez zbędnego pożegnania opuścił pomieszczenie, a Herondale za nim, nieświadoma jak wielu ludzi zraniła swoimi słowami.

.
.
.
.
.
.
Szablon stworzony przez oreuis