niedziela, 5 października 2014

Supernowa

Podziwiam, jeśli ktoś tu kiedyś zagląd, albo wpadnie przez przypadek i zaraz wypadnie oknem. Kto wie? Stworzyłam to miejsce, by publikować, a zamiast tego nadal trzymam pojedyncze teksty na komputerze. Zawsze brak mi zapału i motywacji. Nie potrafię zrozumieć swojego umysłu. Po prostu wiem, że gdy po godzinach pracy zobaczę gotowe strony w wordzie i przeczytam je drugi raz, w całości ciepło mi się robi na serduszku. I nawet dobra ocena z biologi nie umiem tego zastąpić. Brzmi jakbym znalazła coś, co chce robić, a jednak nie. Odsunę was trochę od moich życiowych rozważać. Przedstawiam wam krótką miniaturkę wzorowaną na Siewcy Wiatru pióra Mai Lidii Kossakowskiej.


 

- Michał?
Ten głos nie należy do niego. Słyszy go jakby z oddali, odbijany przez milion ścian. Nie wie już czy jest pełny smutku czy wręcz przeciwnie. Tonie, walczy o każdy oddech jednocześnie wie, że nie potrafi wypłynąć na powierzchnie. Brak tlenu stara się zastąpić czymś innym, próbuje wykorzystać do niego agresję, wściekłość, jednak to niczego nie zmienia. Czuje się pusty i wypruty, jakby już nigdy nie był w stanie odetchnąć. Nie jest pewien, czy to, co czuje pod dłonią to marmur, nie ma cholernego pojęcia gdzie się znajduje. Stara się odrzucić wszystkie myśli, które w jego umyśle przypominają wybuch supernowych.
Łapie się za głowę, nie wie czy krzyczy, czy milczy, jedyne co do niego dociera to odór siarki. Nigdy nie myślał, że coś może pachnieć tak intensywnie, jak zapach, który właśnie przyprawiał go o ciarki.
Coś, jakiś głos, głęboko w jego umyśle podpowiada mu, aby wziął się w garść. Jednak supernowe dokładnie to zagłuszają. Myśli krążą tylko wobec jednego pytania, która zadaje sobie nieustannie odkąd poczuł pod kolanami skałę, a do jego nozdrzy dostał się ten gnijący zapach.
Nie był pewien czy jest ranny, nie czuł niczego oprócz przejmującej pustki. Była jak naczynie wypełnione wodą życia, które ktoś bezceremonialne opróżnił. Prawda była taka, że to on sprowadził na siebie to wszystko. Był swoim własnym katem, który wykonał na sobie zabieg aborcji.
Otworzył oczy, krajobraz dokoła był ledwie widoczny, może zaszedł łzami, a może po prostu stracił wzrok?
Jego serce gna w szalonym zrozpaczonym rytmie. To tak, jakby najsłabszy koń wyścigowy, w którego nikt nigdy nie wierzył postanawia wygrać bieg. Nagina zasady, zaskakuje jeźdźca i wszystkich bukmacherów dokoła. Jedyna latarnia pośród całego morza gaśnie, kradnąc spokój marynarzom i zabierając sens ich wyprawie.
Podnosi głowę do góry, jakby w błagalnym geście liczył na cud. Wiedział, że wykończył ich już limit,  tym, że nadal żyje, choć każde jego komórka liczy na śmierć. Jego usta wypowiadają nieme proszę, nic jednak się nie dzieje.
Poczucie smutku i straty ogarnia go całkowicie. Skacze w czeluść, która pociąga go jeszcze bliżej do siebie, zabierając wszystko co mu zostało. Próbuje pozbyć się wszystkiego, jakby chciał wyprosić życie ze swojego ciała.
- Przestań się mazać!
Ignoruje głos, gdy nagle czuje silne szarpnięcie za ramiona i zostaje poderwany na kolana. Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy na powrót upadł na zimą posadzkę. Otwiera oczy i patrzy prosto w turkusowe oczy Asmodeusza, które przywodzą mu na myśl najwspanialsze jeziora Raju.  Chce na niego wrzeszczeć, krzyczeć jak dziecko, któremu właśnie odberano zabawkę.
- Kurwa mać! Jesteś panem Otchłani, więc teraz pokaż tym wszystkim szumowinom, które zabrałeś z Nieba, kto tu rządzi – warczy Asmodeusz, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co ja najlepszego zrobiłem? – Tylko tyle potrafi powiedzieć, ukrywając twarz w dłoniach.
- Rozpętałeś wojnę domową, która doprowadziła, że zostaliśmy zrzuceni do Piekła, ponieważ przegraliśmy. Przeliterować? P-R-Z-E-G-R-A-L-I-Ś-M-Y!
Podnosi wzrok na swojego przyjaciela. Nie ma pojęcia co nim kierowało, kiedy wszczynał bunt. Nie spodziewał się czegoś takiego. Był jak supernowa, płoną jasnym, olbrzymim płomieniem, który zgasł. Nie odrodzi się z popiołów jak feniks.
Dopiero gdy za drugim razem unosi głowę do góry dostrzega deszcz spadających aniołów. Dostrzega jak niektóre płonął, a inne lecą starają się zapanować nad skrzydłami i próbować okiełznać wiatr. Patrzy na Asmodeusza, widzi rany, jakie odniósł podczas bitwy i Upadku. Liczne rozcięcia na twarzy i poszarpane ubrania, szare upierzenie wygląda jak istny chaos.
Lewą ręką łapie się skały i ostrożnie próbuje podnieść na nogi. Ignoruje pomocną dłoń przyjaciela i z grymasem udaje mu się wyprostować kolana.
 - Jesteśmy…
- W Piekle? – pyta z udawanym zdziwieniem Asmodeusz – Tak, stary, na samym dole pieprzonej Otchłani.
Kręci mu się w głowie, ma ochotę oprzeć się o ścianę i na powrót opaść na ziemię. Opanowuje jednak to uczucie i skupia się na jednej czynności, która niestety pozostaje niezależna od niego. Stara się o każdy oddech. Jest wiecznym topielcem, który mimo braku powietrza, nie umie umrzeć. Śmierć wydaje się dla niego ukojeniem. Błagał o nią.
- Musisz nimi poprowadzi, to znaczy no wiesz, możesz zostać i się mazać, wielu z nas rzuciło by się na twoje miejsce.
- Masz na myśli, że ty rośniesz Asmodeuszu?
Na twarzy jego przyjaciela pojawia się cień uśmiechu. Przystojna, młodzieńcza twarz lekko lśni w blasku palących się jak pochodnie aniołów. Ciemne, krótkie, zmierzwione włosy, błyszczą lekko nadając mu nieokrzesanego wyrazu. W jego spojrzeniu czai się szaleństwo.
- Jesteśmy teraz Upadłymi, nie zapominaj o tym Niosący Światło. Może i jestem twoim przyjacielem, ale sam doprowadziłeś do tego, że czasy się zmieniły. Masz do dyspozycji całe Piekło i postaraj się to wykorzystać, bo inaczej spłoniesz. Pożrą cię żywcem i nie zostanie z ciebie nawet jedna kość. Nadal jesteśmy aniołami, a wolą Pana jest to, że ty tu rządzisz. Nawet jako pieprzone demony, nikt nie waży się podważyć jego decyzji. Ty też tego nie rób Lucyferze.
Kiwa głową i nabiera powietrza w płuca. Czekoladowymi oczami świdruje pomieszczenie. Stoi, a dookoła niego niczym spadające gwiazdy, opadają aniołowie. Niektórzy z nich się podnoszą się z ziemi, zataczając nierówne koła, inne krzyczą enochiańskie przekleństwa, a serca niektórych skończyły swoją melodię na zawsze.
Nieś światło Lucyferze, słyszy gdzieś w głębi swojego umysłu. Będę Ojcze, odpowiada i powoli, dostojnym krokiem przemierza korytarze martwych Upadłych Aniołów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
Szablon stworzony przez oreuis